11:00

L'Oreal, Skin Expert, Maska czysta glinka detoksykująco-rozświetlająca

L'Oreal, Skin Expert, Maska czysta glinka detoksykująco-rozświetlająca
O mojej słabości do maseczek wie już chyba ażdy czytelnik bloga. Uwielbiam w środku tygodnia robić sobie małe, domowe SPA. Obowiązkowo z maseczką. Jednak przyznaję, że często, w zależności od potrzeb mojej skóry, sięgam po nie nawet kilka razy w tygodniu. Używam kilku naprzemienie w zależności od potrzeb. Kiedyś kochałam się w glinkach- przed każdym nałożeniem pieczołowicie mieszałam je z wodą, hydrolatem lub olejkami. Jednak teraz przeważnie nie mam na to czasu i sięgam po gotowe rozwiązania, tak było też i tym razem. Kupiłam maskę L'oreal jako nowość, bez zbytniego przekonania i...



i polubiłam na tyle, że będę do niej wracać. I choć zazwyczaj stawiać muszę na nawilżanie mojej skóry, dobrze jej robi właśnie oczyszczanie glinkami. Kaolin zaś, który jest też w składzie opisywanej na blogu maski Lush Rosy Cheek doskonale łagodzi wszelkie podrażnienia. Skóra po użyciu maski jest oczyszczona, rozświetlona,  uspokojna i pełna blasku. Czyli otrzymuję wszystko, czego poszukuję w produktach tego typu.



Do  całości dodam fakt, że jest szalenie wygodna w użytkowaniu. Szybko odkręcamy słoiczek, nakładamy jak krem, można w czasie tych kilku minut zrobić wiele innych rzeczy by na końcu ją spłukać. Z raji tego, że nigdy nie pozwalam glinkom zaschnąć, nie mam problemu też z jej zmyciem.
Do tego jest wydajna, mi wystarczyła na o wiele więcej niż 10 aplikacji.



A Ty, jak często sięgasz po maseczki?


13:30

Urban Decay Little Liquid Vice- Crimson, Blacktalk, Amulet, Purgatory

Urban Decay Little Liquid Vice- Crimson, Blacktalk, Amulet, Purgatory
Wraz z przyjściem jesieni i zimy powróciła moja miłość do mocny kolorów na ustach. I choć przez wiele miesięcy opierałam się matowym pomadkom, tak Sephora skusiła mnie zestaw 4 miniaturek płynnych pomadek Urban Decay. A że markę bardzo lubię, miałam ich już błyszczyki i pomadki wiedziałam, że to będzie dobry wybór! Czy i tym razem marka mnie nie zawiodła?



Po pierwsze z racji na wielkość pomadek, które sam producent określa samplami, to nie było wielkie ryzyko. Do tego doceniam ich funkcjonalność, z racji na mini format można je zmieścić wszędzie. A opakowania wyglądają niezwykle uroczo- chciałabym by każda pomadka UD (i innych firm też) była właśnie w takim formacie i opakowaniu. Jest ono solidne (o wiele bardziej od pełnowymiarowych pomadek w płynie Dior) i piękne. Srebrna zakrętka, złota taśma na plastikowej części oraz gruby plastik, który od razu zdradza nam jaki kolor skrywa.



Urban Decay obiecuje nam, że jest to wodoodporna i długotrwała szminka, bardzo napigmentowana i przyjemna w noszeniu. I muszę przyznać, że nie kłamie! No z małym wyjątkiem, o którym napiszę  za chwilę.

Crimson- piękna czerwień, idealny odcień- nie jest ani rażący ani zbyt ciemny. Zbiera same komplementy i ciężko przejść obok niej obojętnie. Jest super wytrzymała. Nie rozmazuje się, a sama aplikacja jest przyjemna.  Jest to faktycznie 'Comfort matte'. Mój numer jeden. Myślę, że jak miniatura mi się skończy nabędę pełnowymiarową.

Blacktalk- bardzo naturalny i codzienny kolor, nie mam jej nic do zarzucenia. Daje wrażenie naturalnych, lepszych ust. Kolejna ulubienica, która nosi się komfortowo i dobrze.

Amulet- bardzo podoba mi się jej wykończenie, chociaż producent określa ją jako matową, ma ona w sobie błysk. Wykończenie jest piękne! Również świetna. A i kolor ponownie uniwersalny

Purgatory- najpierw kolor w opakowaniu mnie przeraził, bordo czy też śliwka, napakowana drobinami. Nie wydawało mi się, że to może dobrze wyglądać. No cóż, sam kolor na ustach wygląda dość dobrze, ale jakość jest okropna. Nierównomiernie się nakłada, wchodzi w każde załamanie na ustach a pigment układa się jak mu się podoba. Wielkie nie!



Ogólnie z zestawu jestem bardzo zadowolona. Noszą się dobrze, wręcz wgryzają w usta. Mają piękne kolory i są bardzo komfortowe w noszeniu. Nie rozmazują się, nie brudzą szklanek. Ja jestem bardzo zadowolona.

Lubisz matowe pomadki czy jednak musi być błysk? Który kolor Ci się podoba najbardziej?

09:58

Huda Beauty Mauve Obsessions Palette

Huda Beauty Mauve Obsessions Palette
Huda Beuaty Mauve Obsessions Palette wyprzedaje się równie szybko jak wcześniej pokazana na blogu Smokey Palette. Tak jak pisałam wcześniej, z 4 dostępnych wersji- Electro, Warm Bronze, Smokey oraz Mauve, ja skusiłam się na dwie ostatnie. Czy wersja Mauve podbiła moje serce tak samo jak Smokey?



Zestaw 6 matów i 3 pięknych metalików wydawałby się bardziej codzienną paletą. Aczkolwiek ja częściej jednak sięgam po wersję Smokey, która jest bardziej uniwersalna. Jest to spowodowane doborem kolorów w palecie- choć sama Huda opisuje je jakoś brudne róże i śliwki ja widzę tu też czerwienie. A jak pewnie dobrze wiecie, czerwień na paznokciach czy ustach prawie zawsze pasuje, to jednak gdy sięgamy po tego typu kolory na oczach trzeba być ostrożnym.



Ja jednakże paletę polubiłam, choć stosuje ją rozważnie lub rysuje grubsze krski, by jednak nie dodawać sobie zmęczenia. Sama jakość palety cienii wyższej jakości, zarówno maty jak i metaliki są cudowne w konsystencji. Same cienie można stopniować, więc można osiągnać nią delikatny dzienny makijaż jak i bardzo mocny wieczorowy. 


Osobiście najczęściej sięgam  po najaśniejszy błyszczący cień lub łączę maty. Myślę, że jest to też dobre uzupełnienie do innych palet, zwłaszcza nude. Mocniejszy burgundowy cień w zewnętrzym kąciku oka wygląda bardzo dobrze, na całą powiekę jednak bym odradzała. Szczerze mówiąc, choć nie są to łatwe kolory, tylko najciemniejszy metalik sprawia mi kłopoty jeżeli chodzi o jego kolor, reszta jest jak najbardziej codzienna. Czyli wciąż jest to jak dla mnie świetnie skomponowana paleta. 



I chociaż zachwyt nie jest tak duży jak Smokey Obsessions  tak i z tej jestem zadowolona. Jeżeli wolisz bardziej zachowawczy makijaż kup tę pierwszą, jednak jeżeli szukasz szaleństwa w codziennym makijażu śmiało sięgaj po Mauve. 




Sięgasz po takie kolory czy raczej stronisz od nich? 


11:30

Huda Beauty Smokey Obsessions Palette

Huda Beauty Smokey Obsessions Palette
Huda Beauty Smokey Obsessions Palette ma w nazwie słowo klucz- Obsessions. Paleta cieni, która fatycznie znika jak świeże bułeczki i rozpala wiele kosmetycznych serc. Mi wystarczyło jedno spojrzenie, nawet bez zapoznawania się z testerem by wróciła ze mną do domu. Wystarczy spojrzeć na instagram by zobaczyć jak wiele zachwytów wywołuje. Czy to kolejny produkt, na który jest moda, a może jednak warto się na nią skusić?



Huda Beauty Smokey Obsessions Eyeshadow Pallette choć sama jest malutka (porównanie z paletami NARS, pudrami MAC oraz Becca na moim instagramie)  zawiera 9 nie takich małych cieni. Jest to paleta ciepła kolorystycznie i świetnie skomponowana- piękne maty i jeszcze piękniejsze metaliki. Samo opakowanie z racji na małe gabaryty jest bardzo praktyczne, posiada duże lusterko i bardzo spodobało mi się oddanie kolorów cieni na wieczku- metaliczne się pięknie błyszczą. Dzięki temu mając dwie palety łatwo mi rano odróżnić bez otwierania, po którą chcę sięgnąć.



Przyznaję się zupełnie szczerze, że paletę (jak przystało na prawdziwą srokę) kupiłam ze względu na błyszczącą jej część. Jednak przyznaję, że sięgam po wszystkie cienie z tej palety. To chyba pierwszy raz, gdy cała paleta mi odpowiada. Wszystkie cienie pięknie się rozprowadzają oraz pozwalają stopniować kolor. Paleta więc nadaje się zarówno do dziennego makijażu jak i wieczorowego.



Szczerze mówiąc, nie potrzeba tu żadnego talentu do makijażu by wyglądać pięknie- cienie praktycznie same się blendują i budują. A metaliki są idealne do szybkiego porannego makijażu, ponieważ najlepiej wyglądają nałożone palcem.



Trwałości cieni też nie mam nic do zarzucenia, pięknie trzymają się powieki, nie rolują, nie uciekają, nie rozmazują.




Całkowicie więc rozumiem jej fenomen i polecam! A Ty, co o niej myślisz?

12:43

NARS NARSissist Unfiltered I & II Check Palettes palety różów

NARS NARSissist Unfiltered I & II Check Palettes palety różów
NARS rozgrzewa kosmetykomaniaczki nie tylko nazwami. Kultowy orgazm chce mieć prawie każda z kobiet, która o nim słyszała. NARS, NARS, NARSissist brzmi jak zaklęcie wypowiadane przed miliony kobiet na świecie. I ja dałam się uwieźć. I to nie jest taki krótki romans. Gdy zobaczyłam w sklepie gratkę pod postacią palet różów dałam się ponieść. Obie mi się spodobały, chciałam mieć je wszystkie, bo były od siebie tak różne. I zrobiłam to, przygarnęłam zarówno Unfiletred I , czyli paletę ciepłych brązów i czerwieni oraz Unfiltered II czyli kolory złociste i delikatne róże. Czy warto było kupić obie palety? Co myślę o różach NARS? O tym poniżej.



Obie palety prezentują się pięknie i praktycznie, solidne opakowanie, z dużym lusterkiem i lustrzana pokrywą bardzo mi się podoba. I to, że łatwo mi zidentyfikować, która zawiera odcienie różowe, a która czerwone. Do tego kompozycja składająca się z różnych wykończeń. Myślałam, że trafiłam na ideał i miłość na lata. Że odepchnie ode mnie wspomnienie róży The Balm i fajnie skomponowanej palety Benefit.



NARS Unfiltered II Cheek Palette jest zdecydowanie paletą dla osób bladych. Ja do nich nie należę. Ogólnie lubiłam po nią sięgać przed urlopem, ale tylko w czasie, gdy chciałam bardzo delikatny makijaż. Szczerze mówiąc, to zastanawiam się jak to możliwe, że te kolory są u Temptali tak widoczne. Ja muszę się bardzo namachać pędzlem by większość z kolorów była choć trochę widoczna. I o dziwo, to Candid sprawia wiele problemów. Na swatchu jest dobrze widoczny, ale przyłożyłam się do tego. Nie każdy pędzel mu sprosta, bo najzwyczajniej ten róż nie chce się do niego przyczepić. Za to daje piękny efekt na policzku, jak już to się uda Conquest (czyli pierwszy w palecie) jest na mnie nie widoczny w ogóle. Lubię za to sięgać po kolory z błyskiem- Undefeated, nakłada się przyjemnie i daje ładne rozświetlenie. Hot Sands, który można też kupić samodzielnie, podoba mi się jako bardzo delikatny rozświetlacz i często właśnie używam go łącząc z matowymi różami z tej palety. Najczęściej sięgam jednak po Fame, który jest ładnym koralowym kolorem.



NARS Unfiltered I Cheek Palette na pierwszy rzut oka może przerażać. Mocna śliwka, fiolet dziwny brąz. Jednak jeżeli nie jesteś bardzo blada, to może jednak ta paleta może być bardziej odpowiednia dla Ciebie. Osobiście jednak najczęściej sięgam po górny rząd, który jest delikatniejszy i błyszczący. Kolor Watch Me jest lekkim, beżowo-złotym rozświetlaczem (do Mary Lou The Balm mu daleko!), am przyjemną konsystencję, dobrze się nakłada i nosi na skórze. Po Me First sięgam równie często. Takeover, który w opakowaniu nie wygląda zachęcająco, stał się moim ulubieńcem. Bardzo ładny w pracy, dwa machnięcia pędzlem i buzia wygląda ładniej. W zasadzie zawsze pasuje do reszty makijażu. Out There też się mnie sprawdza, gdy go używam rezygnuje już jednak z bronzera, ponieważ ze względu na kolor nakładam go trochę niżej niż zazwyczaj, co daje mi już optyczne wysmuklenie twarzy. Przy stosowaniu Chic i Exhibit A trzeba mieć zarówno dobry pędzel jak i lekką rękę. Zwłaszcza z tym ostatnim. Zupełne maty, mocno napigmentowane.

Podsumowując, ja więcej NARSa raczej nie kupię. Wolę bardziej miękkie róże, jak mój ideał The Balm. Aczkolwiek muszę przyznać, że sama koncepcja palet mi się podoba. Są solidnie i ładnie wykonane, dobór kolorów też jest dobry, ale różnice jakościowe, zwłaszcza w różowej palecie powinny być wyrównane.

A jaki jest Twój ulubiony róż? Kupujesz pojedyncze odcienie, czy podobnie jak ja, jednak wolisz palety?

10:53

Fenty Beauty Eclipse 2-In-1 Glitter Release Eyeliner

Fenty Beauty Eclipse 2-In-1 Glitter Release Eyeliner
Rihanna szturmem podbija kosmetyczki. Już od początku szeroka gama odcieni i duża ilość blasku pobiła srocze serca wielu kobiet na całym świecie. Moje serce było odporne. Jak z kamienia. Widziałam, podotykałam i nic nie kupiłam. Ale wszystko zmieniło się jednego jesiennego już wieczoru. To był wieczorny czas przeglądania blogów. I trafiłam na bloga Late Afternoon Coffee, gdzie akurat Mała Czarna opisywała swoje wrażenia o marce. Podzieliłam się opinią na owym blogu, że mnie Fenty Beauty też jakoś tak nie pociąga. Jednak postanowiłam sprawdzić co błyszczeć będzie w kolekcji świątecznej. I uwierzcie lub nie, po kilkunastu minutach miałam cudowne eyelinery już zamówione. O Sephoro!

Od razu po otrzymaniu paczki wymazałam swoje ręce. Wszystkimi trzema. Bo nie mogłam zdecydować się na jeden. Kupiłam trzy. Wszystkie. Nawet pomimo tego, że ja nie jestem fanką eyelinerów, bo jednak namalowanie kresek rano nie zajmuje wtedy 10 sekund a cała minutę, a wszyscy wiemy, że każda jedna minuta poranka jest na miarę złota. Właśnie złoto, błysk! Rihanno, stałam się niewolnikiem! Beż, zieleń i granat. Na ręku dwa ostatnie były piękne. Later, Crater (beż) był jakiś taki, no jak korektor, powiedzmy sobie szczerze. Za to Nepturnt i Alein Be od razu zyskały moją sympatię. Piękne metaliki. Dawno tak pięknych nie widziałam.



Fenty Beuaty Alien Bae Eclipse 2-In-2 Glitter Release Eyeliner jest pięknym granatem. Ciemnym. To jest coś co lubię, nie czerń, ale też nie niebieski. Pięknie wydobywa zieleń moich oczu. Jednakże magia zaczyna się po roztarciu. Bo o to w tych eyelinerach chodzi. O wydobywanie z nich magii. Gdy eyeliner dobrze zaschnie (a granat robi to najszybciej) po przetarciu staje się magia- milion skrzących drobinek, granatowe niebo rozświetlone masą gwiazd jest już na twoich powiekach. Pięknie prawda?



Fenty Beuaty Nepturnt Eclipse 2-In-2 Glitter Release Eyeliner jest bardzo ciemną zielenią. Wygląda szlachetnie i z racji tego, że blisko mu do czerni, nie gasi zieleni moich oczu. Po roztarciu staje się o wiele weselszy i jaśniejszy. Wygląda jak choinka w nocy przyozdobiona milionem małych światełek odbijających światło bombek. Zastyga on najdłużej. A jeśli potrzesz zbyt wcześnie, możesz zabrać mu trochę pigmentu lub sprawić, iż kreska będzie nie tylko na powiece. Ostrożnie więc!



Fenty Beuaty Later, Crater Eclipse 2-In-2 Glitter Release Eyeliner jest najdelikatniejszy i najmniej spektakularny. Ale i ze względu na kolor wybacza wszystkie błędy w malowaniu kresek. Ciemniejszy beż,  którego przy malowaniu powiek prawie nie widać po zastygnięciu musi zostać roztarty. Inaczej nie ma prawie żadnego efektu. A i po roztarciu nie wygląda aż tak pięknie jak jego bracia. Ja go lubię do bardzo szybkiego makijażu, gdy oczy chcę mieć tylko delikatnie podkreślone i rozświetlone.



Wszystkie z nich po zastygnięciu są nie do ruszenia. Wyglądaj pięknie po całym dniu,a  z demakijażem nie ma żadnego problemu. Podoba mi się, że kupując trzy kolory, mam ich tak naprawdę sześć. Chociaż jako sroka i tak wolę je roztarte. Szczerze mówiąc? Myślę, że bardzo chętnie sięgałabym po nie każdej jesieni i zimy. Droga Rihanno wprowadź jeszcze brąz, kupię od razu!


11:33

Czytam biografie: projektanci mody- V. Westwood, C. Balenciaga, YSL

Czytam biografie: projektanci mody- V. Westwood, C. Balenciaga, YSL
Lubię czytać biografie. I choć zazwyczaj sięgam po te opisujące życie ludzi żyjących w innych kulturach, tym razem sięgnęłam po biografie ludzi związanych z modą. Ba, definiujących i odmieniających ją. I muszę przyznać, że one dały mi więcej niż przybliżenie tylko sylwetek tych sławnych osób. Pokazały mi ich inspiracje, zabrały kilkadziesiąt lat wstecz, do czasów i miejsc, które mogę znać tylko z opowieści. Czy warto zapoznać się bliżej z Vivienne Westwood, Cristobalem Balenciagą oraz Yves Saint Laurent?

Ian Kelly, Vivienne Westwood




Vivienne i jej twórczość znałam już wcześniej. Po przeczytaniu książki w końcu zrozumiałam dlaczego niektóre jej projekty są aż tak kontrowersyjne. To nie tylko historia jej życia, ale też historia punka. I choć przyznam szczerze, że do tej kultury mi daleko, a na początku książka mnie wręcz odpychała, sama nie wiem, w którym momencie dałam się jej wciągnać i zaskoczeniem okazało się, że to już koniec. Książkę polecę nie tylko osobom zainteresowanym modą, ale też tym, których porywa historia subkultur czyteż Sex Pistols. Polecam też wszystkim tym, uważaja małżenstwo Emanuela Macrona i Brigitte za wydarzenie. Archiwum mody XX wieku, zmian w społeczeństwie ale też sylwetka kobiety, matki, żony. Ciekawa lektura.

Mary Blume, Cristobal Balenciaga. Mistrz nas wszystkich




I tu muszę się przyznać, nazwisko znane, ale wcześniej nie byłabym w stanie powiedzieć nic więcej. Jako pierwsze (i chyba ostatnie) przyszłyby mi na myśl perfumy, które raz powąchałam nie poobiegłam z nimi do kasy. Po przeczytaniu książki o samym projektancie wiem więcej, ale nie zbyt dużo. Więcej dowiedziałam się o Francji i Hiszpanii, ale mi to odpowiada. Do tego muszę przyznać, że Cristobal zaskarbił sobie moją sympatię tym, iż twierdził, że to ubranie jest dla obiety, a nie kobieta dla ubrania. Potrafił stworzyć iluzję lepszej sylwetki, wyprostować ją, dodać harmonii.
Książkę czytało mi się bardzo dobrze.

Laurence Benaim, Yves Saint Laurent 



Ostatnia i chyba zarazem najciekawsza, moim zdaniem. Ale i jego projekty myślę, że są mi najbliższe. Ksiażka o małym chłopcu, który utalentowany był od wczesnych lat. I swoją pracą doszedł do celu. Następca Christiana Diora, talent, perfekcjonista. Książka od pierwszych stron jest ciekawa, wielowymiarowa. Polecam!

Wszystkie trzy ksiązki zostały wydane przez wydawnictwo Bukowy Las (piękna nazwa) i sięgnęłam po nie, ponieważ są dostępne w pakiecie Legimi.

A wy czytacie biografie? Książki o modzie? Korzystacie z Legimi?



08:35

Sephora Ultra nourishing shower cream,Super odżywczy krem pod prysznic, 50% kremu nawilżającego

Sephora Ultra nourishing shower cream,Super odżywczy krem pod prysznic, 50% kremu nawilżającego
Kiedyś stroniłam od marek własnych drogerii czy innych sklepów. Myślałam, że są gorsze. To był błąd. Wiele produktów pod szyldem Sephory podbija moją kosmetyczkę, a także trafia na listę przebojów. Czy super odżywczy (jak to twierdzi producent) odżywczy krem pod prysznic również spełnił moje oczekiwania?



Po pierwsze, mam słabość do mydeł, żeli pod prysznic, pianek... do wszystkiego co może dobrze spełnić swoją rolę, a także wnieść do niej coś więcej- zapach, ciekawą konsystencję. Jako włascicielkę suchej skóry cieszy mnie też fakt, iż te produkty coraz częściej nie tylko myją, ale również nawilżają. Sephora skusiła mnie promocją i chyba marketingowcy dobrze to przemyśleli. Kupiłam i będę kupować. Dlaczego?


Lekki krem bardzo dobrze rozprowadza się na skórze, myje, odświeża i pozostawia skórę gładką i miękką. Faktycznie jestem w stanie potwierdzić, iż daje wrażenie nawilżenia. Spodobał mi się na tyle, że zaczęłam go używać wraz z Luną Foreo do mycia twarzy. Do tego zapach jest delikatny, kosmetyczny. Idealny do suchej skóry, a także dla osób, które zimą nie cierpią smarowania się balsamem tylko szybko pędzą do łóżka. A także jako produkt, kóry zabierzemy ze sobą na wakacje, gdy skóra wymęczona słońcem i słoną/chlorowaną  wodą potrzebuje specjalnej troski.

Produkt dorzucam nie tylko do wakacyjnej kosmetyczki, ale także do codziennej. 

23:28

Semilac 094 Pink Gold

Semilac 094 Pink Gold
Lakiery hybrydowe to moje wielkie odkrycie. I choć częściej sięgam po lakiery Indigo ze względu na paletę kolorów, mam w swojej hybrydowej kolekcji także kilka tych od Semilac. I muszę przyznać, że uwielbiam ich kolory. Już jakiś czas temu chwaliłam 034 Mardi Grass, 098 Elegant Cherry  oraz 144 Diamond Ring wiele z nich nie doczekało się jeszcze publikacji na łamach bloga. Może dlatego, że fotografowanie paznokci nie jest moją mocną stroną? A może dlatego, że odkładałam to na wieczne nigdy. Dziś nadeszła chwila na kolejny piękny lakier, już dobrze znany, ale chyba i odrobinę zapomniany poprzez zasypanie zdjęciami nowości, 094 Pink Gold



Często jest on używany tylko jako dodatego do innych kolorów, ja jednak uwielbiam nosić go na wszystkich paznokciach zwłaszcza u stóp. Jest t lakier, który zdobi moje paznokcie jesienią, poniewąż pięknie zgrywa się z kolorami jesieni, zimą ponieważ pięknie odbija światła choinkowe oraz rozprasza ciemności zimowych dni, a także latem, gdy pięknie mieni się w słońcu. 



Jeżeli chodzi o sam kolor, to z niego trochę kameleon. Przez pierwszych kilka dni jest cimeniejszy, w kolorze mocnego różowego złota, by póżniej trochę stonować i wybijać bardziej złote tony. To zjawisko uwidacznia się zwłaszcza latem.  I to w nim lubię. Ten brak nudy oraz to, że świetnie zastępuje biżuterię i nawet nie czuję się z nim źle w pracy. 



A Ty, po jakie kolory sięgasz?

09:49

O tym jak pojechałam z Anwen na wakacje. SummerProtect, Mgiełka do włosów z filtrami UV

O tym jak pojechałam z Anwen na wakacje. SummerProtect, Mgiełka do włosów z filtrami UV
Pojechałam z Anwen na wakacje. Szczerze mówiąc długo zastanawiałam się czy ją zabrać. Wiesz, martwiłam się czy się dogadamy, czy będzie nam ze sobą dobrze i czy warto jej odstąpić trochę miejsca w bagażu. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana- odwiedziła mnie więc najpierw w domu by jednak się trochę poznać przed wyjazdem. Opowiem więc dziś jak na było razem zarówno w mieście jak i na plaży i basenie. Ciekawi?



Gdy tylko do mnie doleciała, trochę się zdenerwowłam. Troszeczkę się zmoczyła w podróży, ale ubytek nie był duży. Później namocnowałam się z pierwszym użyciem. Myślałam, że jest popsuta, ponieważ źle się rozpylała. Mój bład, trzeba było się dokładniej przyjrzeć zabezpieczeniu by ocenić, że źle ustawiłam spryskiwacz. Do końca naszej wspólnej podróży już nie marudziłam i nawet zastanawiałam się czy nie zostawić sobie buteleczki, właśnie ze względu na sprey. Lekka mgiełka, idealnie rozproszona. Niestety nie często się to widzi w innych opakowaniach tego typu.

W warunkach miejskich trzeba nakładać ją ostrożnie. Leciutko rozproszyć mgiełkę i w nią wejść lub spryskać dłonie i w ten sposób stopniować nałożenie produktu. Inaczej może włosy usztywnić i miejscami zbyt mocno przetłuścić.



Inaczej sprawa wygląda na wakacjach. Lekką i zgrabną buteleczkę zabierałam wszędzie- na basen, plażę, statek a także na safari. Odpuściłam olejowanie włosów na ten czas, bo taki był zamysł kupując ten produkt. Kupił mnie właśnie olejami w składzie.

Co do jego działania, czułam że robie dobrze. A lekka mgiełka o miłym dla nosa zapachu (chwalonym nawet przez osoby okupujące sąsiednie leżaki) była czymś miłym w użyciu.
Miły produkt o dobrym działaniu- po moich włosach nie widać oznak urlopu (chociaż one zazwyczaj wracają z niego w dobrym stanie).

Myślę, że jeszcze kiedyś zaproszę ja do mnie, możne znów pojedziey razem na wakacje. Jedynie muszę uważać by jej nie nadużywać. Znasz Anwen?

11:05

Czytam książki o Afryce

Czytam książki o Afryce
Afryka  fascynowala mnie od zawsze. Od zawsze chciałam ją zwiedzić, poznać, poczuć. Przeczytałam wiele książek, które chyba właśnie mogę obwinić za tę fascynację. Obejrzałam kilka filmów, które tylko podsyciły ciekawość. Moja lista państw i miejsc, które chciałabym zobaczyć jest bardzo długa. W tym roku spełniłam swoje marzenie, po 10 lat wróciłam, poznałam  nowy kraj. Jednak jeszcze przed wyjazdem, postanowiłam sięgnąc do literatury.




Anna Nieckula- Roberts, Zapiski z Afryki. Kenia- Tanzania- Zanzibar

Trzy kraje połączone bardzo blisko siebie, więc jeżeli jedziecie do jednego dnia tak jak ja, zwłaszcza gdy wybiercie się na safarii warto po nią sięgnąc. Książka napisana niezwykle przyjemne i można z niej się wiele dowiedzieć odnośnie zwierząt. Nie przeczytałam wcześniej jej opisu, ale sprawdzając go teraz muszę przyznać, że nie ma w nim ziarnka przesady. Wiele opisów przyrody, zwyczajów czy też wcześniej wspomnianych zwierząt. Jest to przewodnik inny niż wszystkie, mocna pozycja, która moim zdaniem jest obowiązkowa przed wyjazdem! Ewentualnie podczas pobytu.



Beata Pawlikowska, Blondynka na Czarnym Lądzie

Jest to pozycja lekka, do przeczytania w jeden dzień. Wiem, że to nie jest książka dla każdego. Opisana z perspektywy jednej osoby i pełna osobistych opini, ocen i bez obiektywizmu.  Szczerze mówiąc, myślę że w wielu miejsca pokoloryzowana. Ale jeżeli szukasz książki lekkiej, przygodowej to dlaczego nie? Aczkolwiek i z tej książki wyniosłam trochę wiedzy odnośnie zwyczajów, roślin i zwierząt.



Beata Lewandowska-Kaftan, Afryka jest kobietą.

Do tej książki zwabił mnie już sam tytuł. Od pierwszych stron pochłonęła, że czytając ją w piątkowy wieczór tylko całotygodniowe zmęczenie mnie od niej oderwało i pochłonął sen. Od razu po przebudzeniu chciałam czytać ją dalej. Książka to obowiązkowa pozycja, nie można się od niej oderwać.

Wszystkie książki są dostępne w aplikacji legimi.

Dzisiejszy pot ozdobiły zdjęcia z moich wakacji w Kenii. Więcej znajdziecie na moim instagramie.

Na dziś to wszystko. Idę czytać dalej.









10:15

Australian Gold SPF 30 Spray Gel Sunscreen with Instant Bronzer. Kosmetyk idealny!

Australian Gold SPF 30 Spray Gel Sunscreen with Instant Bronzer. Kosmetyk idealny!
Ochrona przeciwłoneczna jest ważna. Zwłaszcza gdy wiemy, że podczas urlopu będziemy się przez jakiś czas wylegiwać na słońcu i odpoczywać. Dobre kosmetyki do i po opalaniu to dla mnie podstawa. Aczkolwiek słońce w każdym miejscu na świecie opala inaczej, z inna intensywnością. Przygotowując się na tegoroczny urlop próbowałam znaleźć trochę informacji o opalaniu w Kenii, jednak internet nie był łaskawy. Jednakże w oko mi wpadły kosmetyki Australian Gold. Zaryzykowałam i tak właśnie znalazłam mój kosmetyk idealny. Już wiem, że ma on mocną pozycję w mojej letniej kosmetyczce. Drodzy Państwo, oto hymn pochwalny na jego cześć.



Zapewne wielu z was zadało sobie pytanie dlaczego postawiłam na aż tak niski filtr jeżeli chodzi o Afrykę. Miałam ze sobą też suchy olejek biodermy 50+ jednakże już po pierwszym dniu wiedziałam, że słońce nie jest aż tak mocne i mogę zejść na niższy filtr. Zdecydownie na Dominikanie potrzebowałam wyższej ochrony niż na kenijskim wybrzeżu. Szybko więc przeszłam do stosowania Australian Gold. 

Zaczęło się od sympatii. Produkt jest w sprayu i ma bardzo lekką kosystencję. Wystarczy się poprsykać, rozsmarować na ciale i można śmiało założyć ubrania bez żadnych obaw o ich zniszczenie. Produkt na ciele jest niewyczuwalny. Skóra jest gładka, błyszcząca, ale nie jest tłusta. Do tego zapach nie jest typowy dla produktów przeciwsłonecznych. jest miły i owocowy. Ale nie przytłaczający. 

A teraz uwaga, pierwszy raz w życiu nie czułam żadnych, ale to absolutnie żadnych dolegliwości po opalaniu. Nie swędziała mnie skóra, nie bolała, nie była nawet czerwona (jedynie w miejscu gdzie nie rozprowadziłam preparatu). Moja opalenizna budowała się stopniowo, a skóra była na tyle w dobrym stanie, że śmiało mogłam używać dość mocnego peelingu. Wróciłam pięknie opalona. Sam odcień opalenizny też mi się podoba, jest naturalny (choć ściemniałam o kilka tonów), złoty i wyraźny. 

Produkt stosowałam też na twarz. I tu też się świetnie spisał. A do tego nie pogoryszł stanu mojej skóry. 

A i plusem jest, że nie widać go na zdjęciach, a jak pewnie cześć z was wie, często kosmetyki przeciwsłoneczne strasnie bielą skóre i fatalnie wychodzą na zdjęciach. 

To jest mój kosmetyk idealny. A marka kupiła moje serce. A jaki jest wasz idealny kosmetyk w tej kategorii? Znacie Australian Gold?


11:42

Podopharm, Krem do stóp z lipidami

Podopharm, Krem do stóp z lipidami
Jakiś czas temu opisałam swoją pielęgnację problematycznych sto <Jak dbać o stopy-klik> . Wspomniałam wtedy, że od jakiegoś czasu chętnie sięgam po produkty marki Podpopharm, polecone przez Hexxanę <jej recenzje tutaj>. Po jej pozytywnej recenzji nie czekałam długo, szybko złożyłam zamówienie by jak najszybciej przekonać się, czy i ja będę pisać mu pieśni pochwalne. I moi drodzy, oto post, ktory będzie całkowicie pozytywny!



Trochę ryzykowałam zamawiając od razy 500 ml kremu, ale to był dobry wybór. Opakowanie jest estetyczne i nie rzucza się w oczy. Dzięki temu, że nie muszę pamiętać o wyciąganiu go z szafki, sięgam po nieg nawet po porannym prysznicu, gdy każda minuta jest na wagę złota. A i sam krem, dzięki temu że wchłania się błyskawicznie sprawił, że to chyba pierwszy krem, po który sięgam z przyjemnością i to nie tylko podczas wieczornej pielęgnacj.
Do tego dochodzi zapach- nie ma nic wspólnego z innymi produktami do stóp- żadnych mięt, żadych mocnych zapachów, lawend. I o to chodzi, jest neutralny!


Sama pielęgnacja zajmuję chwilę i jest przyjemna (co jest dość unikalne w pilęgnacji stóp), ale za to działa! I to jak! Stpy są gładkie, dobrze nwilżone i ukojone. Miękkie. Skóra o wiele wolniej się rogowaci i podrażnienia się szybciej goją.

Dla mnie ideał. Jak tylko skończy mi się opakowanie od razu zamówię następne. Chociaż ze względu na wydajność nie musze się tym martwić. Używam go już od 4 miesięcy i jeszcze daleko do denka! Polecam całym sercem! Na samo zakończenie dodam, żekrem ten jest polecany dla diabetyków.

13:34

Indigo Femme Fatale krem do rak

Indigo Femme Fatale krem do rak
Indigo skradło moje serce jeżeli mowa o lakierach hybrydowych. Ich wykończenie oraz kolory trafiają w mój gust tak bardzo, że najęchętniej miałabym je prawie wszystkie. Postanowiałam więc dać też szansę ich pielęgnacji. w ten oto sposób skusiłam się na krem do rąk Femme Fatale.




Bardzo spodobało mi się opakowanie, ponieważ jest zgrabne. Może jednak naklejke bym zmieniła, ale nie ma co marudzić. Z racji jego niewielkich gabarytów i foremności jest świetnym produktem do torebki. Małe i dyskretne, które w każdej chwilii można użyć. Do tego z pompką!

Krem bardzo instensywnie i specyficznie pachnie. Może być to jego zaletą jak i wadą, w zależności od tego, czy zapach przypadnie do gustu. Wchłania się równie błyskawicznie. W zasadzie już po nałożeniu go można dotkać komputera czy dokumentów bez obawy o ślady. Jednakże sam krem nie robi wiele. Wchałania się tak szybko, że znów ma się ochotę pokremować ręce, bo nie są one wystarczająco nawilżone.

Niestety, ale nie wrócę do niego. Nie nazwałabym go kremem do rąk, a raczej perfumami do rąk w kremie. Moja sucha skóra potrzebuje o wiele więcej. Kolejnym minsuem bbyło to, że widzę jak dużo produktu zostało w opakowaniu, ale nie da się już go używać. Jestem na nie.

Znacie kremy Indigo? Może inne warianty działają lepiej?

15:22

Rituals Yogi Flow Foaming Shower Gel

Rituals Yogi Flow Foaming Shower Gel
Ostatnio zarówno o kosmetykach marki Rituals jak o żelach pod prysznic w piankach głośno. I choć do marki podchodziłam z duża rezerwą, tak pianki do mycia mnie kusiły. I powiem wam, że choć w sklepie rituals byłam wielokrotnie, nigdy nic tam nie kupiłam. Dopiero promocja na zestaw w Discover Ayurveda przekonała mnie do zakupu. Tak więc zapach był dla mnie absolutną ciekawostką. Szczerze mówiąc, zazwyczaj od zakupów w sklepie tej marki zniechęcały mnie zapachy, żaden nie był 'mój'. Czy szaleństwo wyprzedaży było opłacalne?



Po pierwsze zaskoczyło mnie opakownie- solidne w pięknym odcieniu czerwieni. Do tego nie zabierające dużo miejsca pod prysznicem. Początkowo myślałam, że po tygodniu się skończy, jednak bardzo miło się zaskoczyłam, bo żel był bardzo wydajny. Już mała ilość wystarczyła by dać ogrom gęstej, ale zarazem delikatnej piany. Może to głupio zabrzmi, ale ta piana była taka luksusowa. Żaden drogeryjny żel nie dawał aż tak przyjemnej piany. Za każdym razem doceniałam jej jakość. Do tego jego zapach określiłabym tez jako przyjemny zarówno dla kobiet jak i mężczyzn- odpręzający, ale nie rozleniwiający. Uwielbiałam po niego sięgać zarówno rano jak i wieczorem.

Na fali zachwytu formą, kupiłam kilka pianek marki Balea, jednakże to już nie jest to samo. Nie ta jakość. Nie taka przyjemna forma piany. No cóż, wiem że będę do niej wracać, zwłaszcza, że słyszę w domu 'tamta pianka była taka fajna, szkoda że już jej nie ma', więc zachwyciła nie tylko mnie. Myślę, że jest cudownym umilaczem codziennej higieny.

12:02

Clarins Creme Eclat du Jour [Daily Energizer Cream], Krem energetyzujący na dzień

Clarins Creme Eclat du Jour [Daily Energizer Cream], Krem energetyzujący na dzień
Mam czasami tak, że jakaś marka, którą nawet znam od dawna, chodzi mi po głowie. I chodzi na tyle skutecznie, że zazwyczaj kończy się to pewnego rodzaju romansem. Z początku jest przyjemnie, zaczynam się przywiązywać, brnę w to dalej powiększając kolekcję do czasu aż się sparzę lub marka się znudzi. Jak prawdziwy romans. Z początkiem tego roku miałam tak z NARS i Clarins. I o tym ostatnim dziś chciałabym opowiedzieć trochę więcej.



Romans zaczął się pewnego zimowego poranka. Sobota rano, pusta Sephora i dużo produktów otagowanych czerownymi naklejkami. No cóż, wiedziałam, że lubię kupować kosmetyki w zestawie, że niektóre miniaturki bywają urocze i że to chyba ten czas byśmy się z marką trochę zbliżyli do siebie. Błyszczyk, miniaturowa maskara i pełnowymiarowy krem wróciły ze mną do domu. Dziś jednak skupię się na tym ostatnim- kremie energetyzującym. Przyznam się też szczerze, że jego nazwa przemówiła do mnie skutecznie- byłam w tym czasie przepracowana, wymęczona i marzyłam by chociaż trochę to ukryć. By jednak mimo wszystko wyglądać promienie. 



Nie, nie powiem, że jest to cudotwórca i od razu macie biec do sklepu tudzież opróżniać magazyny sklepów internetowych. Ale lubię go. Lubię go szczerze i będę wracać. Będę wracać bo przyniósł mojej suchej skórze ukojenie, bo jej widok nie budził wyrzutów sumienia. Cera była dobrze nawilżona (a mam suchą), brdziej promienna i gładka. Świetnie sprawdzał się pod makijażem. Całość uprzyjemniał energetyzujący zapach. 

Przyznaję, że w pewnym momencie zauważyłam i jakoś szybciej zaczęło go ubywać. No cóż, złodziejaszek postanowił, iż krem ma być u nas w domu częstym gościem. I tak też się stanie. 

Też przeżywasz takie romanse? Jaka marka ostatnio u Ciebie króluje? 

11:07

Indigo Strawberry Milk, Natalia Siwiec lato 2017

Indigo Strawberry Milk, Natalia Siwiec lato 2017
Truskawki to zdecydowany symbol lata. Pięknie czerwone, lśniące i kuszące. Ja je najbardziej lubię ze śmietaną i cukrem lub z mieszane z mlekiem w formie koktajlu. I tę właśnie ostatnią pozycję Indigo wraz z Natalią Siwiec wykorzystało jako inspirację do lakieru Strawberry Milk. Z jakim skutkiem?



Kusząca nazwa i bardzo delikatny lakier. Taki prosty i kolejny uniwercjalny kolor. Jednak mimo całej zwykłości zbiera komplementy. Zebrałam za niego dużo komplementów. A i dobrze się czułam mając nim pomalowane paznokcie podczas ważnego spotkania. Jak dla mnie to kolejny lakier, który zawsze i wszędzie pasuje- ślub, rozmowa o prace, spotkanie z szefem czy kawa z przyjaciółką. Jest to bardzo jasny delikatny róż. Na moich zdjęciah widzieć dwie warstwy, chociaż jednak polecam nałożenie trzech by jednak zyskać lepsze krycie.



19:00

Lush Rosy Cheeks

Lush Rosy Cheeks
Wiecie, maseczki to podstawa mojej pielęgnacji. Opowiadałam Wam, że już jako kilkuletnie dziecko chciałam ich używać. Ah ta glinka nałożona w cichej tajemnicy przed wszystkimi w wieku kilku lat ;) wtedy trochę mnie popiekła, a dziś glinki kocham szczerą, kosmetyczną miłością. I mam nawet taką jedną, do której wciąż wracam. I dziś chcę Wam powiedzieć o niej kilka słów. Moi Drodzy- oto Rosy Cheek od Lush. Już chyba stały gość mojej łazienki. Mój mały sekret i wybawca.



Uwielbiam to jak przyjemna jest moja skóra po jej uzyciu- gładka, czysta i w idealnej kondycji. Wszystkie podrażnienia znikają jak za dotknięcem magicznej różdżki. Wszystkie zaczerwienienia są złagodzone.  Do tego jej różany zapach jest idealie wyważony- ani za cięzki, ani zbyt mocny.


Ja wiem, że maski można robić samemu, zmieszać glinkę z wodą różaną i tak też kiedyś robiłam. Teraz jednak doceniam wygodne i szybkie rozwiązania. Nic nie trzeba mieszać, maska a zawsze idealną konsystencję, świetnie się nakłada.



Polecam!


12:35

Lush T'eo

Lush T'eo
Jakiś czas temu zaprezentowałam wam pierwszy z dezodorantów Lush Aromaco <link tutaj> już wtedy zaznaczyłam, że opowiem wam o drugim gagatku tej firmy, który polubiłam bardziej. I dziś nadszedł ten dzień.


Pierwsza różnica jest w konsystencji. Jest to natyerspirant w twardej kostce, która mimo wszystko dobrze rozprowadza produkt tam gdzie trzeba. Chociaż i tu trzeba być uważnym. Najlepiej rozprowadzać produkt zaraz po umyciu i osuszeniu skóry. By nie była ona ani zbyt mokra, ani zbyt sucha.

Dla ozdoby producent dodał suszone kwiatki. Owszem, ładnie to wygląda, ale jest bardzo nie praktyczne. Polecam zaraz po zakupie pozbyć się ich i cieszyć się gładką kostką.

Bardzo polubiłam jego zapach. Mieszanka cytryn i olejku herbacianego pachnie bardzo ładnie i świeżo. Co doceniam w tego typu produtach.

Soda ma za zadanie wchłaniać pot (a nie blokować) i neutralizować jego zapach. I działanie było dobre, choć nie używałam go w bardzo upalnie czy aktywniejsze dni.

Produkt zdobył moją sympatię, był szalenie wydajny, jednak chyba wolę mieć pewność świeżości zawsze, więc raczej już do niego nie wrócę. Aczkolwiek uważam, że dla osób szukających bardziej naturalnych produktów  tej kategorii, niż te sprzedawane w drogeriach, jest o produkt godny polecenia.

11:00

INDIGO PIJAMA PARTY, NATALIA SIWIEC LATO 2017

INDIGO PIJAMA PARTY, NATALIA SIWIEC LATO 2017
Czy wypada przyjść w pidżamie na ważne spotkanie? I do tego miec jeszcze party? Z kolorem pijama party z kolekcji lato 2017 od Natalii Siwiec i owszem! To jest jeden z najbardziej uniwersalnych kolorów w mojej kolekcji i jestem pewna, że ta buteleczka dobije dna!



I choć po nazwie spodziewałam się mocniejszego różu, dość majtkowego, jestem zadowolona, że ten lakier taki nie jest. Określiłbym jako beż, który jest złagodzony koktajlem mleczno-brzoskwiniowym.

Lakier kryje bardzo dobrze, dwie warstwy dają pełne krycie bez prześwitów. Na jednym z blogów czytałam, że potrzeba aż czterech warstw, absolutnie nie moge się z tym zgodzić. Myślę, że powyższe zdjęcie dobrze pokazuje, że dwie warstwy są absolutnie w stanie wystarczyć.

Śmiało mogę go określić ulubionym nudziakiem.  A jaki jest Twój?
Copyright © 2016 wszystko co mnie zachwyca , Blogger