Pokazywanie postów oznaczonych etykietą catrice. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą catrice. Pokaż wszystkie posty

00:17

Inglot, Colour play, 98

Inglot, Colour play, 98
   Jakiś czas temu pokazywałam wam swatche na dłoni wszystkich pomadek Inglot z serii Colour play <kilk>. Pisałam wtedy, że do mojej kolekcji mazideł do ust (która jest zdecydowanie zbyt duża) weszły 3 z nich. Obiecałam też, że pokażę jak wyglądają na ustach. Dziś nie tylko pokażę, ale też zrecenzuję pierwszą z pomadek. I tym razem już na wstępie napiszę, że ta w kolorze 98 zdobyła moje serce.


   Bardzo lubię opakowania firmy Inglot. System freedom jest genialny. Samą pomadkę kupuje się jako wkład do paletki. A paletki można komponować dowolnie- od takiej z miejscem na jeden wkład do dużo większych. Ja wybrałam paletę 3 kwadratów. Uważam, że ten format jest fajny, bo nie zabiera dużo miejsca w kosmetyczce, a zarazem pozwala nam włożyć do niej pomadkę, cień i wosk do brwi czyli zestaw, który wystarczy na krótki wyjazd. Jednakże zazwyczaj noszę w niej 3 pomadki z serii Colour play. Magnes w paletce trzyma dobrze, więc nie ma obaw, że sam się otworzy. Wygląda też bardzo estetycznie.


   Pomadka ma bardzo intensywny kolor. Owszem, można nałożyć ją palcem, wklepać delikatnie w celu uzyskania delikatnego koloru, jednak ja wolę, gdy kolor jest dobrze widoczny. W domu nakładam pomadkę pędzlem Maestro 720 dzięki czemu uzyskuję precyzyjny kontur, co jest bardzo ważne przy takim kolorze. Poza domem aplikuję ją rozsuwanym pędzelkiem Catrice z serii Revoltaire, który doskonale z Inglotem współpracuje. Nakłada go równomiernie i bez smug. A smugi mogą się pojawić, gdy nakłada się pomadkę nieodpowiednim pędzlem.

Dopiero po złożeniu zdjęć zauważyłam, że na zdjęciu po lewej stronie pomadka jest trochę zbyt jasna. 

   Tak jak pisałam pomadka ma bardzo wyrazisty kolor. Uwielbiam się nią malować gdy mam zmęczone oczy. Dlaczego? Bo przykuwa wzrok, więc mogę oczy pomalować bardzo delikatnie lub w ogóle. Twarz jest ożywiona.

   Jej wadą jest fakt, że nie zasycha. Dlatego zaraz po pomalowaniu odbija się na wszystkim z czym się zetknie- szklanka, policzek, inne usta czy nawet szalik. Jednak zębów nie brudzi ;). Na samych ustach zostaje dość długo. Stopniowo wtapia się w nie, staje się bardziej matowa, ale nadal wygląda dobrze. Po jedzeniu jednak trzeba skontrolować jej stan.

   Od prawie miesiąca noszę ją bardzo często. Ubytek jest widoczny, ale sądzę, że wystarczy mi na długo. Malujecie usta takimi intensywnymi kolorami?





18:26

Ulubieńcy stycznia

Ulubieńcy stycznia
   Nie wiem jak wy, ale ja mam tak, że najczęściej sięgam po nowe kosmetyki. Stare, choć uwielbiane czekają aż moje oko za jakiś czas ponownie na nie spojrzy. Z racji tego, że przybyło mi trochę kosmetyków popularnej firmy Benefit zdominowała ona mój makijaż w styczniu. Do tego fascynacja  naszą rodziną marką trwa nadal. Ale co konkretnie najczęściej gościło na mojej twarzy?


1. Cienie Inglot, zwłaszcza numery: 153 i 154 z kolekcji Noble oraz w ostatnich dniach miesiąca 402 i 363. Ostatni najczęściej pojawiał się na brwiach. Dwa ostatnie trafiły do mnie w ramach Hexxboxa.
2. Wosk Inglot- solo lub z cieniem 363 tej samej firmy. Czasem podkreślałam brwi cieniem Bark z paletki Sleek Au Naturel.
3. Sleek Paraguaya cienie Peach gold, Persian orange i Bittersweet zaczęły gościć na mych oczach. Po zakupie palety, nie byłam nią zachwycona, teraz przeżyłam zachwyt tymi kolorami. A moze to dlatego, że zima wywołała we mnie potrzebę rozświetlania powiek i paznokci.


4. Bazy: Urban Decay, Maybelline Color Tatoo, Essence A new league w kolorze 01 my caddy in the wind. Cienie Maybelline były używane także jako eyelinery.
5. Najważniejszym jednak elementem moich makijaży był eyeliner Inglot 27 Silver. Podbił moje serce całkowicie i to chyba największy ulubieniec tego miesiąca. Prawie codziennie go używałam i wiem, że  gdy go zużyję, z pewnością kupię następny!
6. Tusze: Maybelline Stiletto, Wibo Growing lashes, NYX Long Lash Mascara i L'oreal Telescopic explosions. Używane razem w różnych kombinacjach.


   7. Z powodu zakupu pędzla Barbary Hofmann do łask powrócił 8. Róż Mac Harmony.  Pędzel Essence Wild Craft spowodował, iż nie posłałam dalej w świat miniatury różu 9. Sugarbomb firmy Benefit. A początki były trudne, bo nie widziałam żadnego efektu. Doprawdy nie wiem jaka magia tkwi w tym pędzlu, że tak doskonale radzi sobie z produktami, które gdyby nie on poleciałyby dalej. Zanim jednak Sugarbomb zjawił się w mych zbiorach katowałam zestaw 10. Tropi Coral tej samej firmy. Po kilku mizernych próbach nałożenia 11. Chachatintu palcami sięgnęłam po skośnie ścięty pędzel Sunshade Minerals i to było to! W końcu tint mnie zdobił. Bardzo często nakładałam na niego jeszcze 12. Coralistę. Ewentualnie Coralista samodzielnie prezentowała się na mym licu.
Kolejnym zestawem zdobiącym moją twarz był 13. Moon Beam i  14. róż The Balm w kolorze Down Boy.


   Usta pielęgnowały 15. masełka Nivei- malinowe oraz wanilia i makadamia. W torebce nosiłam 16. Coralistę Benefitu. Bardzo często sięgałam także po błyszczyk 17. Guerlain KissKiss w kolorze 820 Cherry Fizz.


18. Zaś brokaty zdominowały moje paznokcie. Baza Essence peel off pozwalała mi na bezproblemowe usuwanie ich.


   Jeżeli chodzi o perfumy to i tu 19. Benefit rządził. Najczęściej sięgałam po Sashę i Lee Lee, ewentualnie po 20. My Queen Alexandra McQueena.


   Jak widać, było tego sporo, jednak miesiąc miał 31 dni, a ja testowałam głównie nowości. Znacie te produkty? Też tak macie, że gdy w wasze ręce trafi coś nowego, najczęściej sięgacie właśnie po to?

01:41

Catrice, SpectaculART, Gold Leaf Top Coat

Catrice, SpectaculART, Gold Leaf Top Coat
   Obecnie w Drogeriach Natura (i ponoć w Hebe) można znaleźć standy z edycją limitowaną Catrice o nazwie SpectaculART. Ładna, ale bez szaleństw. Bo przeanalizowaniu stanu posiadania i oferty, doszłam do wniosku, iż nic z niej nie kupię. No cóż, gdy na żywo zobaczyłam top coat, uległam mu. Czy był to dobry zakup?


   Na żywo lakier jest piękny. Składa się z przeźroczystej bazy, drobinek- bardzo drobnych złotych okrągłych oraz z większych, ale wciąż małych srebrnych sześciokątów. Lakier pięknie wygląda położony w jednej warstwie na inny kolorowy lakier lub solo nałożony w ilości kilku warstw.




2. Catrice, SpectaculART, Gold Leaf Topcoat 1 warstwa solo
3. Essence, Cute as Hell, 01 naughty but nice
4. Catrice, SpectaculART, Gold Leaf Topcoat 4 warstwy
5. Butelka
6. Q by Colour Alike, All Inclusive, 162 Krwawa Mary
7. Essie, 208A, A Crewed Interest
8. Essence, Circus Circus, 03 applause, applause; Catrice SpectaculART, Gold Leaf Topcoat 4 warstwy; Q by Colour Alike, All Inclusive, 162 Krwawa Mary

   Którą wersję wybieracie? A może macie inne propozycje?

08:10

Ulubieńcy grudnia

Ulubieńcy grudnia
Grudzień już za nami. Jednak o ulubieńcach jeszcze nie było, a pierwsza część spotkała się z Waszym miłym przyjęciem. W grudniu nie miałam zbyt dużo czasu na makijaż, a także w moje łapki wpadło trochę nowości. A skoro wpadły w łapki nowości to i musiałam je testować. Najczęściej sięgałam po:



1. MaxFactor, Miracle touch- przyszły mrozy, więc i minerały poszły w odstawkę. Podkład, który lubię, jednak ma też kilka wad.
2. The Balm, Cabana Boy, róż- rok temu zapałałam ogromną miłością do The Balm. Tak wielką miłością, że kupiłam prawie wszystkie ich róże, do kompletu brakowała mi właśnie tego. Długo nie mogłam się do niego przekonać, myślałam że nie będzie mi pasował. Miałam jednak bon do wykorzystania, a że wyboru nie było, skusiłam się. Zakupu nie żałuję! Używałam go przy prawie każdym makijażu. Gorąco polecam.
3. The Balm, Mary-Lou Manizer- gdy potrzebowałam większego rozświetlenia był niezawodny. Maryśka to zdecydowanie mój ulubieniec w swojej kategorii.
4. Physicians Formula, Transculent Glow- gdy robiłam ledwie widoczny makijaż rozświetlałam policzki właśnie nim.
5. Maybelline, Color Tatoo w kolorze 40 Pernament Taupe oraz 60 Timeless Black- pierwszy służył mi jako baza pod inne cienie lub solo, czerń głównie jako eyeliner.
6. Jemma Kidd, Tailored Colour- paletka, którą znalazłam w bucie. Cienie są świetne, wspaniałe do makijażu na sucho i na mokro.
7. Inglot- woski do brwi- bardzo je polubiłam, łatwa aplikacja, dobrze wyglądają.
8. Catrice, eyebrow Lifter, C01 Casablanca Higlight's- znany podnośnik do brwi, u mnie lepiej się spisuje jako kredka na linię wodną.
9. L'oreal, Telescopic explosion mascara- raz kocham, raz nienawidzę, ma bardzo ciekawą główkę.
10. NYX, Long Lash Mascara- sięgałam po nią, gdy zależało mi na naturalnym efekcie.
11. Manhattan, Soft Mat Lipcream, 54L- bardzo dobry produkt. Ładny kolor, dobra trwałość.
12. Rimmel, Kate- 105 i 102 <klik>
13. Catrice, Hollywood's Fabulous 40ties, Velvet Lip Colour, C01 Red Butler- więcej o niej tu <klik>
14. Alcina, Augenstick, sztyft SOS pod oczy- przynosił mi wielką ulgę podczas spędzania kolejnych nocnych godzin przed komputerem.



Trochę tych produktów się nazbierało. Część gościła także na liście ulubieńców listopada. Jestem ciekawa czy w przyszłym miesiącu też utrzymają swoją pozycję. Używanych produktów było więcej, jednak to właśnie po te sięgałam najczęściej. Znacie je? Używacie?

00:34

Catrice, Hollywood's Fabulous 40ties, Velvet Lip Colour, C03 Marlene's Favourite

Catrice, Hollywood's Fabulous 40ties, Velvet Lip Colour, C03 Marlene's Favourite
   W Naturach dostępna jest już następna edycja limitowana, jednak ja bym chciała jeszcze kilka słów napisać odnośnie pomadki Marlene's Favourite z edycji Hollywood's Fabulous 40ties. Pomadki z tej serii podbiły moje serce o czym pisałam w poście dotyczącym koloru Red Butler <klik>.

   Uwielbiam ją za trwałość. Gdy wychodzę z domu i chcę mieć usta w wyrazistym kolorze, a wiem, że nie będę miała możliwości kontrolowania wyglądu pomadki na ustach stawiam właśnie na te pomadki. Aplikacja przypomina mi rozprowadzanie na ustach plasteliny, nie zasycha ona na ustach, ale tworzy woskowatą powłoczkę.

   Poniżej małe porównanie do innych pomadek z mojego zbioru:

   A tu już pomadka na ustach, pierwsze zdjęcie pomadka solo, a druga z nałożonym na nią bezbarwnym błyszczykiem Kobo:



Jeżeli podoba wam się ten kolor, polecam popatrzeć w waszych Naturach czy nie ma jej w koszyczkach "wyprzedażowych". Jest to z pewnością bardzo dobry produkt.

09:00

Ulubieńcy listopada

Ulubieńcy listopada
   Chętnie podczytuję na innych blogach takie podsumowania, więc pomyślałam, że fajnie będzie gdy i ja takie zrobię. Zamierzam robić takie podsumowanie co miesiąc. Ale nie przeciągajmy zbyt długo :) Jeżeli jesteście ciekawe, co najczęściej gościło w zeszłym miesiącu na mym licu, zapraszam do dalszej lektury. ;) Jednakże zacznę od drugiej połowy miesiąca, w której najczęściej sięgałam po:


   chusteczki... Niestety. Aby załagodzić skutki zużywania ich szybszego niż zużywanie wody musiałam wytoczyć cięższy sprzęt. Nigdy nie myślałam, że naturalny olejek herbaciany może zdziałać takie cuda! Gdy jednego dnia obudziłam się z bolącymi pęcherzami nie myśląc długo sięgnęłam właśnie po niego. No cóż, nie powiem, że nie bolało. Bolało i to jak cholera! Ale jestem w stanie cierpieć dla tego efektu. Następnego dnia, był już strupek. Goiło się bardzo szybko. Jest genialny i nie dopuszczę, aby zabrakło go w mojej kosmetyczce.


   Niestety, ale olejek wysusza, więc musiałam sobie jakoś z tym radzić. Krem do rąk z Biedronki bardzo dobrze się sprawdzał do nawilżania ust i obszaru pomiędzy nimi i nosem. Także sięgałam często po masełko Figs & Rogue. Choroba pomogła mi przekonać się do tego produktu. Więcej o nim napiszę na dniach.


   W pierwszej części miesiąca sięgałam codziennie po kosmetyki kolorowe. Jednakże z racji na wiele spotkań, musiałam mieć makijaż delikatny. Mimo mojej wcześniejszej niechęci do Inglota przekonałam się do nich na tyle, że inne cienie poszły w odstawkę, a mój zbiór się szybko powiększył. Jestem także bardzo zadowolona z wosku do brwi tej samej firmy. Na policzkach jak zawsze królowało The Balm. Z uwagi na wymóg delikatnego makijażu wybierałam róże Frat Boy lub Down Boy, konturowałam twarz bronzerem Bahama Mama. Gdy mogłam bardziej poszaleć próbowałam nauczyć się obsługi Benetintu Benefitu. Marry-Lou dawała zbyt duże rozświetlenie, więc do łask powrócił puder Translucent Glow Physicians Formula, który oswoiłam za pomocą pędzla Essence z edycji limitowanej Wild Craft. Co do pędzli- bardzo polubiłam też zakrzywiony pędzel do eyelinera firmy Manhattan, który dostałam od Dzollsa . Kreski malowałam też kajalem Essence w kolorze Taupe me. Inna kredka, znana jako "podnośnik" Catrice służyła mi częściej do malowania linii wodnej. Rzęsy tuszowałam kuleczką L'oreal. Na twarzy najczęściej gościł podkład mineralny polskiej firmy Pixie. W weekendy sięgałam też po  Balm Shalter The Balm.

Znacie te kosmetyki? Może po niektóre z nich też sięgacie? Lubicie czytać o ulubieńcach miesiąca?


17:08

Catrice, Hollywood's Fabulous 40ties, Velvet Lip Colour, C01 Red Butler

Catrice, Hollywood's Fabulous 40ties, Velvet Lip Colour, C01 Red Butler
   Przenieśmy się w czasie. Lata 40. Hollywood. Wiele znanych twarzy, część już trochę zapomnianych. Na parkiecie widać 3 wyróżniające się damy: Marlene Dietrich, Ingrid Bergman, Katharine Hepburn. Zadbane, eleganckie, starannie umalowane. I właśnie one stały się inspiracją do powstania najnowszej edycji limitowanej Catrice- Hollywood's Fabulous 40ties. Do towarzystwa Catrice zaprosiło Retta Butlera. A dokładniej kolejny już raz zabawiło się słowem i stworzyło pomadkę o nazwie Red Butler, o której dziś chciałabym napisać odrobinę więcej. Ciekawi?


   Opakowanie- dość solidne, ozdobione nadrukiem kwiatów i jeszcze dyskretniejszym, ledwie widocznym nadrukiem z nazwą firmy. Bardzo mi się podoba. Podobne opakowania pomadek wystąpiły w edycji Urban Baroque i w wersji srebrnej w Revoltaire. Z doświadczenia więc wiem, że opakowania te są wytrzymałe i mimo częstego używania wyglądają dobrze, nie łamią się, a i zatyczka dobrze się trzyma (charakterystyczny "klik" po zamknięciu)

 

   Zapach i konsystencja- i tu zostałam najbardziej zaskoczona. Za każdym razem gdy czuję zapach tych pomadek przenoszę się do dzieciństwa i kuferka mamy z pomadkami (już wiem skąd u mnie pomadko- i błyszyczko-maniactwo!). Zapach jest sztuczny, starodawny, odrobinę plastelinowaty. I zostaniemy przy plastelinie na dłużej, bo konsystencja tej pomadki też taka trochę jest. Ta konsystencja jest bardzo ciekawa, ale za to także świetnie rozprowadza się po wargach. 

   Kolor- no i tu w sieci krąży wiele określeń. Jedni piszą, że jest czerwona, inni że różowa. Jak dla mnie jest to czerwień, ale podbita maliną. Oczywiście wszystko zależy też od oświetlenia, w ciemnych pomieszczeniach lub w bure dni jest mocną, ciemną czerwienią z pewnością. W świetle słonecznym uwydatniają się malinowe tony, ale nadal jest to czerwień. Co do wykończenia- tutaj mamy o wiele większy mat niż w przypadku pomadki Rimmel z serii czerwonej Kate o numerze 105. Jest to zdecydowanie mat, ale zdrowy. Napomnę jeszcze, że pomadka z pewnością nie wysusza moich wybrednych ust. Poniżej zamieszam porównanie z błyszczykiem w słoiczku Kobo w kolorze Magical, pomadkami Essence z edycji 50's fever, Circus Cirucus- My Galmmy Acrobat, Vampire's Love- 02 True Love, Eclipse- 01 Lunch At Cullen's oraz tintem The Balm,


   Trwałość- ostatni już aspekt, który spowodował, że ta pomadka z miejsca się stała jedną z moich ulubionych. Potrafi na ustach przeżyć 5 godzin, w tym wypicie kawy i kurs językowy, podczas którego ciągle się mówi. Trzyma się rewelacyjnie! Nie zbiera się w załamaniach, schodzi dość równo jak na tak ciemny kolor. Wiadomo, że stracie z obiadem przegra. Wychodząc wieczorem i idąc na spotkanie ze znajomymi, wiem że o usta nie muszę się martwić, bo wyglądają świetnie. 

 

A jako bonus pokażę ją podrasowaną bezbarwnym błyszczykiem w słoiczku Kobo

   


W którym wykończeniu podoba się Wam bardziej? Według Was jest bardziej różowa czy czerwona?

11:02

Essence, Wild Craft, Brillant Eyeshadow, 03 Mystic Lilac

Essence, Wild Craft, Brillant Eyeshadow, 03 Mystic Lilac
   Podobnie jak w przypadku jasnego cienia z tej edycji limitowanej, nie będę dziś pisać o jego trwałości czy jakości. Dziś chciałabym pokazać ten cień w zestawieniu z innymi fioletowymi cieniami, które znajdują się w mojej kolekcji. aft.



   Wrażenia z pierwszej aplikacji naręcznej oraz naocznej: cień jest dość bury, ale można budować kolor dodając warstwy. Biorąc pod uwagę jak odmienia się cień Catrice 280 Heidi Plum sądzę, że  na bazie będzie bardzo fajny. Ma dużą domieszkę brązu. Dobrze się rozciera z  cieniem nude z tej limitki. Na bazie Lumene wytrzymały oba cienie 12 godzin w niezmienionym stanie.


   Jednak na powyższych zdjęciach cienie były aplikowane płaskim pędzlem Essence. A teraz zobaczcie jak ten cień wygląda nałożony pacynką. Przy okazji porównałam go do cienia Regal z paletki Au Naturel Sleek'a.

Który najbardziej Wam się podoba?


09:07

Catrice, Absolute Eye Colour, 280 Heidi Plum

Catrice, Absolute Eye Colour, 280 Heidi Plum
    Catrice podobnie jak Essence, co jakiś czas wymienia kolekcje, które ma w sprzedaży. Podobnie jest z tym cieniem. W zasadzie gdyby nie wiadomość o wycofaniu go, to bym się nim nie zainteresowała. A tak stał się ulubieńcem ostatnich dni.


   Cień nie jest mocno napigmentowany, ale można nim budować kolor. Jedna warstwa daje delikatny kolor bardziej bury niż fioletowy, w sam raz do dziennego makijażu. Dobrze wygląda połączony z różowym cieniem, który rozświetla ten trochę bury fiolet. Jednak sam na powiece, nałożony w większej ilości wygląda genialnie. Zaznaczę też, że nałożenie większej ilości nie jest równoznaczne ze zbieraniem się go w jednym miejscu lub grubą warstwą. Oprócz intensywności koloru nie zauważyłam innych zmian.


   Gdy użyjemy cień na czarną bazę (u mnie kredka jumbo NYX Black Bean) zyskuje całkiem innego charakteru. Staje się o wiele bardziej błyszczący. Jest to ciemna śliwka. Brak w nim niebieskich tonów. Piękny czysty fiolet.


   Co do jakości. Nie jest ona rewelacyjna. Jednak na bazie wytrzymuje cały dzień. Nie jest to cień, który bezproblemowo się rozciera- trochę wtedy ginie i wymaga dołożenia go. Jak dla mnie nie jest to problemem.


   Wyczytałam w sieci, że były dwie wersje tego produktu. Moja wypowiedź dotyczy wersji nowszej.

   Ogólnie cień polecam ze względu na kolor. Zwłaszcza dla posiadaczek zielonych oczu. Jeżeli jesteście zainteresowane- spieszcie się, bo produkt jest wycofywany ze sprzedaży.

08:30

Catrice, Gel Eyeliner, 040 Sherlock & Khaki Holmes

Catrice, Gel Eyeliner, 040 Sherlock & Khaki Holmes
   Essence i Catrice mają w zwyczaju dwa razy do roku rezygnować z części asortymentu, a na ich miejsce wprowadzać nowe produktu. Często zostają wycofane produkty bardzo dobre, czy i tym razem tak będzie? Z jesiennych zapowiedzi mało co zachwyca. Wiele osób wzburza fakt, że za każdym razem producent wycofuje najfajniejsze kolory eyelinerów. I tym razem postanowiono wycofać ze sprzedaży jeden kolor, którym jest bohater naszego postu. W związku z tym to jest ostatni moment, aby powiększyć swoje zbiory o ten eyeliner, o ile jest to dobry produkt. Na pytanie czy jest to dobry produkt odpowiem w dzisiejszym poście.



   Już od pierwszej próby polubiłam żelowe eyelinery (zdaje się, że był to czarny z Essence). Od zawsze uwielbiam także kolory natury. Eyeliner Sherlock & Khaki Holmes ma do tego jeszcze zabawną nazwę. I jak mogłam się nie skusić? Pełna ekscytacji podjęłam się pierwszej próby namalowania pięknej kreski i co? I klapa. Myślałam, że może zły pędzelek a może kwestia praktyki. Poszłam to zmyć. I co? No właśnie NIC. Produkt tak dobrze się trzyma, że zmycie go z oczu to jakiś dramat. Jedynie olej sobie dobrze radzi (i mleczko LUSHa 9to5). Ale bez tarcia usunąć go dokładnie jest ciężko. Z pewnością ma to swoje zalety- nie rozmazuje się, można swobodnie używać go na plażę czy basen, jeżeli ktoś lubi makijaż w takich miejscach.

 
   Po kilku dniach postanowiłam ponowić próbę. Takich prób było kilka, bo kolor jest bardzo ładny. Problemem tego produktu jest to, że nie chce się rozprowadzać równomiernie- tam gdzie idzie pędzelek robi się prześwit, a po bokach nadmiar. Kreskę trzeba powtarzać, co powoduje nałożenie zbyt dużej warstwy produktu. O namalowaniu rzeczywiście cieniutkiej, tylko zagęszczającej rzęsy kresce można zapomnieć. Wniosek: jest to produkt dla osób lubiących wyraźne kreski.


(powyższe zdjęcie pokazuje produkt po próbie zmycia go micelem i wacikiem)

P.S. Producent podaje 6 miesięcy od otwarcia produktu jako jego datę przydatności. U mnie ten czas upłynął jednak eyeliner wciąż wygląda i "zachowuje się"  jak zaraz po pierwszym otwarciu.


   Jeżeli o mnie chodzi to nie kupiłabym go ponownie, ponieważ namalowanie nim ładnej kreski nie jest łatwe i trzeba do tego wiele cierpliwości. Wiele cierpliwości trzeba także mieć do demakijażu. Wiem, że jest też wiele osób zadowolonych z tego produktu. Jednak ja nie jestem. A  wy używałyście eyelinerów Catrice?

21:16

Catrice, Revoltaire, Velvet matt lip colour, 02 nude alarm

Catrice, Revoltaire, Velvet matt lip colour, 02 nude alarm
    Kolekcja Revoltaire gości na półkach Natur już od kilkunastu dni. Z tego powodu postanowiałam pokazać Wam zdjęcia jednej z dwóch pomadek, które z tej kolekcji posiadam. Czy tę pokochałam równie mocno jak Colour bomb (klik)?


  Aplikacja, jak na matową pomadkę, jest całkiem przyzwoita. Jedna warstwa daje lekki efekt, odrobinę rozjaśniając usta. Aby była bardziej widoczna potrzeba dwóch, trzech warstw. Wtedy uzyskujemy taki efekt, jaki przedstawiają zdjęcia. Podobnie jak inne matowe pomadki, wymaga ust w doskonałej kondycji, inaczej podkreśla wszelkie suche skórki, wchodzi w załamania.

.


    Niestety, ale kolejny raz przekonałam się, iż pomadki nude nie są dla mnie najlepszym wyborem. A jak wam się podoba?
Copyright © 2016 wszystko co mnie zachwyca , Blogger