Postawiłam go na szafce. Stał grzecznie, cicho. Przywdziany w biel. Znak czystości. Czekał wiernie i cicho. Był gdzieś z boku, niedostrzegalny. Postanowiłam rozpalić w nim ogień, rozbudzić go, sprawić, że pojawi się w moim życiu. Wyszłam z pokoju, dałam mu czas aby mógł mi się ukazać. Wpierw był spokojny, jakby nie chciał się narzucać. Myślałam, że się nie dogadamy. Jakby wyczuwając moje myśli, postanowił rozwinąć swoje skrzydła. Wraz z upływem czasu, z każdym jednym milimetrem rozpuszczającego się wosku budziło się w nim więcej życia. Zaczął fruwać. Przedstawił się jako istota ciepła, ale i tajemnicza. Z duszą, z drugim obliczem. Przepełniając mój dom swoją obecnością udowadniał mi, że zapach mleka posłodzonego cukrem waniliowym, może mieć w sobie coś zimnego, satynowego. Że ciepły spokój, może być podszyty zimnym lękiem, który podobnie jak sól w czekoladzie, wydobywa z niego to, co najlepsze.
Zapach w dużym słoju ma bardzo dobrą moc. Jest intensywny, pozornie spokojny, ale podszyty ciekawą nutą, która sprawia, że nie jest mdły. Jest to dla mnie kolejny zapach przynoszący spokój i ukojenie, podobnie jak Season of Peace czy Lake Sunset. Mam pewność, że w zależności od pory roku, jeden z nich musi gościć w mojej kolekcji.