22:27

Yankee Candle, Grand Bazaar, Frankincense

Yankee Candle, Grand Bazaar, Frankincense
   Czekam. Czekam cierpliwe. Dzień za dniem. Kolejny tydzień staje się przeszłością. Miesiąc. Nawet nie wiem kiedy minął następny. Zawinięta w koc snuję marzenia. Zamykam oczy. Widzę nas. Zmęczeni po pracy wracamy do miejsca, które nazywamy naszym domem. Świat, praca zostaje za drzwiami. Liczymy się tylko my. Każdego jednego dnia witamy się z nieposkromioną radością. W twoich ramionach mieści się cały mój świat. Spoglądam w oczy i widzę szczęście. Nie muszę jeść, nie muszę pić, wystarczą mi tylko twoje ramiona. Oboje jesteśmy spragnieni swojego uścisku. Przytuleni leżymy na sofie. Całujesz moje włosy, głaszczesz. Wtulam w twarz w Twoją szyję. Lekko całuję, mocno wdycham zapach twojej skóry, na której wciąż gości zapach perfum, które użyłeś rano. Lekkie kadzidło wciąż trwa. Ale pachniesz tez radością. Radość pachnie cytrusami, namiętność kadzidłem. Jak ja cie kocham! Tylko ty i ja. Cały świat.


   Zapowiedź inspirowanej aromatami Orientu kolekcji Grand Bazar wywołała we mnie wiele radości. Szczerze mówiąc, byłam pewna, że od razu po pojawieniu się jej w sklepach przygarnę ją całą. W pierwszym odruchu chciałam zamówić 3 duże słoje z dostawą do domu. Jednak coś mnie zatrzymało. Gdy tylko nastała sobota, wręcz w podskokach wyruszyłam do sklepu. I choć Frankincense była inna niż ją sobie wyobrażałam, zachwyciła mnie. Oud Oasis okazał się słodkim karmelem, co potwierdzają opinie, które na jego temat się pojawiły. Moroccan Argan Oil wywołał we mnie sprzeczne uczucia, nie zdecydowałam się na niego, ale nie wykluczam jego zakupu. Może któraś z was go ma i może opisać zapach?

   Frankincense jest zapachem perfumeryjnym. Lekko kadzidlana baza rozweselona cytrusami. Jest to zapach bardzo zmysłowy. Sądzę, że może cudownie tworzyć odpowiedni nastrój zarówno wizualny jak i zapachowy podczas romantycznego wieczoru we dwoje. Ale jest też bardzo przyjemnym towarzyszem w samotne wieczory. Nie jest to zapachowy killer, jego moc określiłabym jako standardową. Jeden z moich ulubieńców.



00:50

Co nowego?

Co nowego?
   Grudzień był dla mnie cudownym miesiącem, szalonym lecz cudownym. Miłą odmianą od rutyny okazały się wyjazdy- prywatne jak i ten służbowy. Spotkałam na swojej drodze wielu cudownych ludzi, odwiedziłam wiele pięknych miejsc. O Londynie już wam pisałam, na szybko, może trochę niewyraźnie, ale mimo tego, iż tablet nie jest najlepszym urządzeniem do pisania bloga musiałam z podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Jesteście ciekawi Luksemburga i mojego rodzinnego miasta nocą?



   Ale nie samym zwiedzaniem człowiek żyje. Wyjazdy są także doskonałą możliwością do zrobienia zakupów. Zwłaszcza kosmetycznych. Byłam także grzeczną dziewczynką w ubiegłym roku, więc i pod choinką znalazłam kilka kosmetycznych skarbów.


   Sklepem, którego najbardziej mi brakuje w Krakowie jest Lush. Korzystając z okazji popełniłam duże zakupy będąc w Londynie, by później dokupić jeszcze wiele w luksemburskim sklepie. Cóż, zapas mydeł mam chyba na wiele miesięcy! Mydła mydłami, ale obecnie jestem zachwycona dezodorantami. Po bardzo pozytywnych pierwszych testach Aromaco (piękne wydanie paczuli) dokupiłam także Teo, którego zapach jest bardziej świeży i cytrusowy. Do swej wanny zapragnęłam zaprosić także uroczego misia oraz robota. A co! Takie towarzystwo zawsze mile widziane. Moją kolekcję mydeł powiększyłam o: yog nog (słodki, relaksujący zapach na zimowe wieczory), ice blue (który uprzyjemni mi ciepłe dni), rock star (czyli odpowiednik snow fairy, z którym mam wiele dobrych wspomnień), figs and leaves (land-lang i wyciąg z kwiatów pomarańczy- czyli coś co uwielbiam) a także Parsley, który skusił mnie swoim składem i działaniem. Oczywiście nie mogę zapomnieć o galarecie do mycia, czyli Plum Plum. Do mycia rąk kupiłam dwa mydła Scottish Fine Soaps- o zapachu grzanego mydła i świątecznego wydania jabłek. Wracając do Lush'a  Mikołaj dostarczył mi Dream Cream (którego działanie już zdążyło mnie zachwycić- zwłaszcza gdy mowa o suchych dłoniach i ustach) oraz dawnego ulubieńca, czyli Wiccy Magic ( ma tak mocny zapach, że muszę go trzymać w pralni, oprócz działania rozgrzewającego i kojącego ból świetnie spisuje się także w roli odświeżacza powietrza ;) ). I na tym lista się nie kończy- zapas szamponów też mam roczny, skusiłam się na szampon z henną, czyli Copperhead, oszałamiający zapachem (i nie tylko!) Brazilliant oraz Jason And The Argan Oil. Jak gratis dostałam dużą próbkę maski Cupcake (4 użycia już za mną, jeszcze jakieś 3 użycia przede mną). 

   Będąc przy pielęgnacji, skusiłam się na kosmetyki firmy Bioderma. Przytargałam do domu dwie duże butle owianego dobrą sławą micela, krem pod oczy oraz krem Hydrabio Bio Richie (wszystko mówi o tym, że będzie to mój ulubiony krem!). Oprócz tego do moich zapasów trafił krem Dermika Meritum. Bardzo się cieszę, że Blistex wszedł na nasz rynek. Niestety, ale oferta nie jest pełna, więc z Londynu przywiozłam najlepszy środek na opryszczkę- Releif cream tej właśnie firmy. Czyni cuda! 

   Ale nie samą pielęgnacją człowiek żyje. Wraz z zakupem gazety Red (same reklamy!) wzbogaciłam się o błyszczyk Rodial, który nie tylko powiększa usta, ale także je regeneruje.Swoją kolekcję o 3 lakiery firmy Nails Inc- doskonała pamiątka, zwłaszcza, ze ich nazwy związane są z miejscami w Londynie. A że lakiery trzeba też czymś zmywać- tym razem postawiłam na czkoladowy zmywacz firmy Ciate

   Gdyby tego było mało, wpierw zakupiłam podkład w sztyfcie FIT od Maybelline- pomyślałam, że jego forma nada się doskonale podczas podróży, których jak wspominałam we wstępie, miałam przed sobą całkiem sporo. Jednakże pragnąc także czegoś co zamaskuje mój brak snu, postanowiłam spróbować podkładu rozświetlającego do Max Factor- Skin Lumnizer


O pędzlach Real Techniques jest głośno w sieci od dłuższego czasu. Dzielnie się opierałam widząc je w Tk Maxx, podobnie jak w drogeriach w Anglii. Jednak gdy zaszłam tylko po zmywacz do paznokci do drogerii w Luksemburgu w moje oczy wpadł on- malutki pędzelek, który świetnie się sprawdza przy konturowaniu. Musiałam go zabrać ze sobą. Od tej pory towarzyszy mi codziennie. Kolejny pędzlem był pędzel do oczu Sephora oraz grzebyk tej samej firmy (Eco Tools po latach rozpadł się). Zakupem kosmetycznym, który uważam za chyba najbardziej udany w ubiegłym roku był uroczy domek skrywający w sobie róże firmy Benefit. Pierwszy raz zaświeciły mi się do niego oczy widząc zapowiedź w internecie. Jednakże szybko zostałam sprowadzona na ziemie wiadomością, iż w Polsce nie będzie dostępny. Skutecznie wymazałam go w pamięci. Błąkając się ulicami Londynu, o zgrozo!, przypomniał mi się. Zaszłam do jednej drogerii, drugiej- wykupiony w całym mieście, zawitałam więc do sklepu firmowego, już witałam się z gąską, gdy personel sklepu szybko wydał instrukcje schowania testera, bo i tak go nie można kupić. Chyba zbyt mocno cieszyłam się na jego widok... Jednak tak łatwo się nie poddałam. Przechodząc Liverpool Station okazało się, że jest otwarcie drogerii, szybko wykonałam kilka kroków w bok i trafiłam! Złapałam metalowe pudełeczko okryte dodatkowym papierowym ubrankiem i radośnie pobiegłam do kasy. Był mój! 

Na uroki Urban Decay byłam odporna. Miałam kiedyś ich bazę i chociaż była dobra, nie przywiązała mnie do marki. Wszystko zmieniło się, gdy ujrzałam ją- paletę Naked On the Run. A że trafiła mi się okazja, postanowiłam mianować ją oficjalną pamiątką z Luksemburga. Chociaż romans nasz był krótki, nasza Sephora oraz jej wyprzedaż minus 30% sprawiła niż ostatniego dnia ubiegłego roku stałam się szczęśliwą posiadaczką palety Naked 2 i Naked Basics 2. Sephora skusiła mnie także czerwoną kredką do ust oraz otulającym zestawem Pat&Rub. Ależ on pachnie!

Wpis zakończę zapachowo. Skusiłam się na trzy buteleczki- owocowy Loewe- I Loewe me, pachnący świeżym praniem Chloe Love, Chloe Eau Florale oraz cytrusowo-intrygującym Givenchy Ange ou Demon Le Secret Edition Croisiere. Oczywiście w zestawieniu nie mogło także zabraknąć świec. Między jednym a drugim wyjazdem udało mi się w ostatnich minutach trafić na miodową i kupić dwie świece z nowej kolekcji Shea Butter oraz Cassis. Z miłości do świec trafiła do mnie też illuma ze słoikiem i serduszkiem. Ekipie Zapachu Domu dziękuje i przepraszam za przetrzymanie w sklepach po godzinach. Dziękuję, że rozumiecie moje uzależnienie! 

Czy ktoś przeczytał cały post? Chyba brakowało mi pisania... Mam nadzieję, że w 2015 roku będę częściej tutaj gościć. Wiem, to ogromny post- zarówno jeżeli chodzi o długość jak i o ilość nowych produktów. Teraz mam nadzieję, że już nic więcej nie będzie mnie kusić. A was co skusiło? A może coś wciąż kusi?

Copyright © 2016 wszystko co mnie zachwyca , Blogger