O Philippie Gregory na blogu nie raz już pisałam. Z pewnością należy ona do moich ulubionych autorek. Gdy udało mi się dotrzeć do książki pt. "Dom cudzych marzeń" z wielką chęcią czekałam na każdą chwilę, którą mogłam poświęcić na czytanie. Czy ta książka także jest warta polecenia? Już po pierwszych stronach wiedziałam, że tak! Dlaczego? O tym poniżej.
Tym razem nie jest to książka, której akcja dzieje się setki lat temu. Nie ma tu intryg dworskich, a za to jest życie codzienne młodej mężatki. Ruth i jej mąż kochali siebie oraz swoją pracę. Rodzice Patricka byli dobrymi teściami. Pokochali swoją synową. Zdobyli jej miłość i zaufanie. Ruth czuła się szczęśliwa, kochana a także miała poczucie tego, iż dla teściów nie jest tylko synową, ale także ukochaną córką. A może była to tylko gra pozorów?
Teściowie chcieli pomóc młodemu małżeństwu i na nową drogę życia kupili im mieszkanie. Piękne, w dobrej okolicy.Takie, na które długo młodego małżeństwa by nie było stać. Niedzielne obiady u teściów. Dyskretna teściowa, która się nie wtrąca. Mile spędzany wspólnie czas. Podczas jednej z cotygodniowych wizyt Patrick poinformował, iż dostał awans. Zbiegło się to z możliwością zakupu pięknego, lecz trochę starego domu nieopodal wspomnianych już teściów. Gratka. Dom o posiadaniu którego marzyła cała rodzina Ruth. Ale nie ona. Jej było dobrze w obecnym mieszkaniu. Miała blisko do pracy i czuła się w tym miejscu dobrze. Niestety, nie powiodło się jej tak dobrze jak mężowi i straciła ukochaną pracę. Cóż za doskonała okazja by przenieść się na wieś!
Z racji tego, iż to teściowie kupili dom, sprzedali go i pomogli parze kupić wspomniany wcześniej dom. Dom marzeń. Ruth zaszła w ciążę. Nie była na to gotowa. Jednakże pokochała to dziecko. Wszyscy się nią czule opiekowali. Na tyle, że to Teściowa wybierała i kupowała wykładzinę, tapety i firany. Ruth starała się do porodu przygotować, chodziła na zajęcia, dużo czytała. Mąż coraz więcej pracował. Ale pod opieką teściowej ciężarna kobieta nie czuła się samotna.
Nastąpił dzień porodu i wszystko poszło nie tak. Dziecko narodziło się poprzez cesarskie cięcie, a później nie chciało przyjmować pokarmu matki. Była to niezwykle ciężka sytuacja dla świeżo upieczonej matki. Mimo, iż kochała syna, nie czuła tego, że to jej dziecko. Teściowie byli blisko Pomagali. Za dużo. Nikt nie zauważał, że niemowlę nie przesypia nocy, a matka całą noc spędza z nim i jest wykończona. Mąż twierdził, iż dziecko budzi się w nocy tylko raz. Oczywiście, wspominał o tym mamusi. Dziadkowie stwierdzili, ze matka nie potrafi się zajmować własnym dzieckiem. I po części tak było. Ruth była bardzo nieszczęśliwa. Popadła w depresję, którą młody lekarz źle zdiagnozował. Przepisał silne antydepresanty. Ruth popadła w uzależnienie.
Teściowie dla "dobra dziecka" zafundowali synowej wczasy. Wczasy w ośrodku dla osób uzależnionych i psychicznie chorych, Tam Ruth, dzięki kompetentnemu lekarzowi i innym pacjentom zrozumiała, iż dla teściów zawsze będzie tylko żoną ich syna, nigdy córką. Jednak wciąż była im wdzięczna za to, co dla nich zrobili.
Jednakże Ruth się zmieniła, dojrzała, stała kobietą. Zakończenie mnie bardzo zaskoczyło- "Jak to?! Już? Eeee, mam pół książki? Co dalej?"- takie myśli mi krążyły po głowie. Liczyłam na dalszy rozwój akcji. 371 stron upłynęło mi zbyt szybko, a samego zakończenia się nie spodziewałam.
Książka jest o walce z teściami- o męża, dziecko, o miłość. O dojrzewaniu porzuconej dziewczynki, której utrata w przeszłości bliskich osób, rzutowała na jej relacje w dorosłym życiu. O poznawaniu samego siebie. O bezgranicznej miłości do wnuka, zachłannej miłości. O depresji po porodowej. O trudach macierzyństwa i małżeństwa. O domu cudzych marzeń.